Nawydarzało
się niemożebnie. Szczęśliwym trafem udało mi się wreszcie wrócić na lubelskie
stare śmieci, żegnając Warszawę lekką ręką. Korzystam więc znów z uroków
wschodniego klimatu i kultury miasta inspiracji.
We
wtorki odbywają się tu bitwy. I to w teatrze! Gościem jednego z niedawnych tego
rodzaju spotkań była Olga Lipińska. Rozmawiano o sławetnym Kabareciku i jego
braku w aktualnym programie telewizyjnym, a także o cenzurze i nieklawej
sytuacji sceny kabaretowej. Całą dyskusję można obejrzeć (uważnie)
tutaj, a ja tymczasem pozastanawiam się nad kabaretem idealnym.
Dzisiejszych
tzw. kabaretów w TiVi (przypominam dla porządku, że nie biorę pod uwagę Wiadomości
czy innych Faktów ani obrad sejmu) nie powinno się określać mianem kabaretu
telewizyjnego, stwierdziła pani Lipińska. To raczej swego rodzaju widowisko, w
którym publiczność „wyręcza” widzów w spontanicznych reakcjach, bo jak wiadomo
– w kupie śmieszniej. O ile obecność widowni jest w pełni wytłumaczalna podczas
transmitowanych festiwali i tym podobnych imprez, o tyle w przypadku programów
nagrywanych wyłącznie na użytek telewizji wydaje się rzeczywiście nieco
podejrzanym dodatkiem. Jakby artyści nie mogli sami uwierzyć we własną
skuteczności i szukali nieustannych potwierdzeń w oklaskach na żywo. Zresztą
wystarczy pobieżnie poznać telewizyjny repertuar, żeby przekonać się, że
niemalże wszystkie tok-szoły, programy rozrywkowe czy publicystyczne odbywają
się z udziałem publiki. Intrygujące.
Nie
oznacza to, że współczesne występy kabaretowe leżą na poziomie -2, turlając się
z nie-śmiechu. Istnieją (jeszcze) całkiem dobre grupy prawdziwych satyryków i
kpiarzy, którzy potrafią bawić widzów z zastosowaniem estradowego kunsztu. Nie
sposób nie wspomnieć tu o kabarecie Hrabi, z barwną osobowością Joanny
Kołaczkowskiej – ich skecze często w intensywny sposób uwzględniają obecność
widowni, ale nie można zarzucić im produkowania się pod publikę, to pewne. Swego rodzaju „poprzednikiem” Hrabi był
niezapomniany kabaret Potem:
Za
namiastkę kabaretu telewizyjnego można też uznać LIMO, a konkretnie ich
rewelacyjne parodie trailerów filmowych:
Wciąż
jednak nie widać w kabaretowym panteonie następców Starszych Panów, Dudka czy
Kabareciku. Może to wymóg szybkiej nowoczesności, w której gros audytorium domaga
się niewymagającej acz błyskawicznej dawki rozśmieszalnika.
* tytuł to aluzja do słynnej książki Zbigniewa Raszewskiego. Kto zna, ten wie ;)
PS. Zapraszam też do zakładki "Byznesowy parapet" po nowinki!