Jako że wiosna wkroczyła w przyrodę z twórczym impetem, wszystko nabrało
zielonkawego zabarwienia. Obserwowałam wczoraj gromady studentów, stanowiących
chyba większą połowę ludności naszego zacnego miasta, i przez ułamek sekundy
pomyślałam, że chciałabym jeszcze być jak oni zielona w temacie rzeczywistości.
Na szczęście szybko mi przeszło to kuriozalne pragnienie słodkiej naiwności. Za
to chodzi za mną od kilku dni Różewicz (pod postacią wiersza):
słowa zostały zużyte
przeżute jak guma do żucia
przez młode piękne usta
zamienione w
białą
bańkę
balonik
osłabione przez polityków
służą do wybielania
zębów
do płukania jamy
ustnej
za mojego dzieciństwa
można było słowo
przyłożyć do rany
można było podarować
osobie kochanej
teraz osłabione
owinięte w gazetę
jeszcze trują cuchną
jeszcze ranią
ukryte w głowach
ukryte w sercach
ukryte pod sukniami
młodych kobiet
ukryte w świętych księgach
wybuchają
zabijają
Poeci to jednak przydatni entuzjaści.
W ubiegłym tygodniu zawodowe przypadki zaprowadziły mnie do Poznania,
miasta wielkopolskiej porządności. Zdobyłam się tam na hipsterską brawurę i
zrobiłam zdjęcie swojej lemoniadzie (wprawdzie nie przed spożyciem, lecz w
trakcie, ale i tak się liczy).
Trwam w zawieszeniu, chodzę po linie i z rosnącą niecierpliwością na
niewiadome, które się niebawem wydarzy.