strony

2013/06/21

Lublin poetom. Poeci Lublinowi. Miasto Poezji 2013



Na próżno żyję myślę chodzę tylko przed Progiem
a gdy płynę przez miasto wieś
szumię lasami kawiarnią bezdrożem teatrem
to ona zawsze jest gdzieś
za ciszą nocną wiatrem
 (Józef Czechowicz, „Śmierć”)

[źródło: https://fbcdn-sphotos-h-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn2/971796_619545028056601_1676154727_n.jpg]

Pięć lat temu Lublin po raz pierwszy oficjalnie zyskał miano Miasta Poezji. Festiwal zapoczątkowany przez Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN i KULowską polonistykę przeistoczył się w tradycję. Wielcy poeci zaczęli zjeżdżać tu gromadami, a na chodnikach, ulicach i murach kamienic pojawiły się zagadkowe napisy z osobliwie skomponowanych słów.

Gotham, filmy, papierosy
Tegoroczną edycję spędziłam w Bramie, na spotkaniach odbywających się w Sali Czarnej. Pierwszy dzień przyniósł Marcina Świetlickiego i jego nowy tomik „Jeden”.  Sala wypełniona po brzegi, studenci dopisali, ciekawi bruLionowej legendy. Legenda przyszła w ciemnych okularach i z plecakiem skrywającym papieroski. Od początku było miło, o rysunkach się mówiło… A mianowicie o portretach poetów i innych literatów spoglądających ze ścian. Obrazy namalowała Ewa Mańkowska, malarka krakowska. Świetlicki szczegółowo objaśnił widzom każdy portret, nie szczędząc komentarzy na temat sportretowanych (przykład: Artur Szlosarek ma obrażoną minę, piorunuje mnie wzrokiem, że mnie tu zaprosili, a jego nie).

W międzyczasie rozmawiano również o poezji wypełniającej „Jeden”. Co więcej, czytano. Podczas czytania Świetlicki przyznał, że niejako „splagiatował” Jacka Podsiadłę. Spotkamy się w sądzie! – zażartował splagiatowany, ponieważ akurat realizował się jako realizator dźwięku.
- Podsiadło na moim wieczorze autorskim, tego jeszcze nie grali! Ja na Twoim nigdy nie byłem.
- Zapraszam jutro!
- O której?
- O siedemnastej!
- Nie mam czasu.

Grzesznie barwna okładka to doskonały kamuflaż dla zawartości „Jeden”. W środku znajdują się całkiem poważne wiersze, niestroniące od miłości i śmierci, które nie rozczulają się nad bohaterem.
21 lipca
Poranna, jednoosobowa kawa.
Poranne, jednoosobowe scrabble.
Wygrałem i przegrałem. Szereg przypadkowych
wyrazów się ułożył w tajny plan na dziś.

Dziś się wydarzy. Oby nie złe. Oby
nie ostateczne. Liter przypadkowy
ciąg mi niejasno wieszczy. Oby obce miasto
dziś się kochało ze mną i było lojalne.

Aby jednak nie pogrążać publiczności w zupełnie mrocznym nastroju, poeta opowiedział również kilka przypadków z życia i twórczości  Świetlików. Jak się okazało, zespół tworzy tak intensywnie, że nagrany ostatnio materiał nie zmieści się na jednej płycie. Należy zatem spodziewać się fali przypływu na krajowym rynku muzycznym. Podczas „czasu-na-pytania-z-sali” Świetlicki pokusił się nawet o przytoczenie paru anegdot ze swojej kariery filmowej. Wszystkie łączył jeden motyw – palenie. Aby nie pozostać gołosłownym, autor (aktor) zademonstrował zebranym tę sztukę, wydmuchując dym przez okno otwarte na ulicę Grodzką. Tak upłynął dzień pierwszy – i widział Bóg, że był dobry.

Świetlicki w natchnionym zamyśleniu

"Obrażony" Szlosarek

Uprasza się o niepstrykanie
Jacka Podsiadłę minęłam na schodach. Omal nie zahaczyłam o buntowniczy nimb dredów, jaki go otaczał. Spotkanie przebiegało już w nieco bardziej kameralnej atmosferze niż wczoraj. Opowiadano o żywocie włóczęgi, jaki wiódł poeta w szalonej młodości. Kąpiele w miejskich fontannach o świcie, noclegi na klatkach schodowych, kilogramy literatury w plecaku. Ot, proza życia. A może właśnie poezja.

Poezja w czystej postaci pojawiła się również. Autor „Kry” przeczytał kilka wierszy, upominając przedtem fotoreporterów, aby nie naciskali spustu migawki między tytułem a wersem. Zwłaszcza jeżeli wers mówi o śmierci. Skonsternowany fotograf opuścił salę, mrugnąwszy porozumiewawczo do prowadzącego spotkanie Pawła Próchniaka. (Mrugnięcie, jak skomentował prof. Próchniak, miało sugerować, że obaj wiemy, iż mamy do czynienia z wariatem).

Największy entuzjazm wzbudziła prezentacja radosnej twórczości adresowanej do dzieci, niepozbawionej drobnych złośliwostek na temat szkolnictwa. Niestety, utwory o przewrotnych tytułach (np. „Chemik-Remik”,  „Ryzyk-Fizyk”, jeśli dobrze pamiętam) nie zostały jeszcze wydane i – o zgrozo – okazało się, że autor nie ma tego w najbliższych planach. Widząc jednak żywe zainteresowanie, obiecał poprawę.

Miciński wiecznie żywy
Przed pokazem filmu Tomasza Kozaka zastałam prawie pustą Salę Czarną, zaledwie kilka osób rozproszonych. Profesor Próchniak rozmawia z poetą Matywieckim. Jutro widzimy się najpóźniej o trzeciej […] Jesteśmy umówieni na długą rozmowę po wakacjach […]. Poeta mówi bardzo cicho, niesłyszalnie. Eda Ostrowska prostuje kości, przechadzając się wśród portretów i drepcząc w miejscu, niemalże jakby tańczyła. Ma długie siwe włosy i twarz młodej dziewczyny.

„Lekcja lucyferyczna” to filmowy kolaż, na tle którego wybrzmiewają fragmenty utworów Tadeusza Micińskiego. Posępne i zuchwałe młodopolskie teksty zostały zilustrowane dość szeroką gamą kinowych produkcji – od „Egzorcyzmów Emily Rose”, poprzez „Mikrokosmos”, aż po „Dwóch takich, co ukradli księżyc”. Całość wywołuje dość przerażające (momentami wręcz odrażające) wrażenie. I tak chyba być powinno – fascynująca odraza.
Po filmie wysłuchaliśmy jeszcze części „Xiędza Fausta”, odczytanej przez młodych performerów z towarzyszeniem improwizowanej muzyki (zespół PITZ):

Stąpanie po tajemnicy
„Konferansjer” w odświętnej białej koszuli uprzedza, że poczekamy jeszcze kilka minut. Przyjechał Andrzej [Sosnowski] – przejmiesz go? Notuje coś, pochylając się nad okrągłym stolikiem. Poeci Marcinowie (Baran, Sendecki) wchodzą niepostrzeżenie. W pierwszym rzędzie Świetlicki, który raz po raz wcina się prowadzącemu w słowo, dzięki czemu wytwarza się kumpelska atmosfera. Poeci zastanawiają się, jakim cudem ze słów, zwykłych i używanych na co dzień, powstaje wiersz, coś tak ponad-rzeczywistego, a równocześnie mocno zanurzonego w rzeczywistości. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że wiersze wiedzą o nas więcej niż my sami – wyznał prof. Próchniak. Tajemnica, jak to z tajemnicami bywa, pozostaje finalnie nierozstrzygnięta. Można ją jedynie zgłębiać. 

Gwoździem programu tego wieczoru (a nawet całego festiwalu) było wręczenie nagrody „Kamień” Andrzejowi Sosnowskiemu. Ponoć parę godzin wcześniej odbyła się „próba nielegalnego przejęcia nagrody”, w której maczała palce niejaka Studnia Poezji z kilkoma poetami. Na szczęście bezskuteczna (próba, nie studnia). Po laudacji i brawach laureat skromnie udźwignął ciężar sławy i odebrał trofeum. 

Oblicza Czechowicza
Ostatniego dnia festiwalu profesor P. z hojnością dobrego gospodarza rozdawał widowni katalogi wystawy. Czarne wnętrze sali powoli opanował naukowy klimat. Ponieważ tego dnia miała się odbyć dyskusja z udziałem profesorów, doktorów i wszelkiej maści tytułowanych głów. Rzecz o Czechowiczu i najnowszej edycji krytycznej jego dzieł wszystkich. W roli prowadzącego prof. Tyszczyk, szef wszystkich szefów na KULowskiej polonistyce. W rolach rozmówców: prof. Święch, dr Niewiadomski i dr Cymerman. Józef Czechowicz obecny zapewne duchowo. 

Naukowcy snuli rozważania na temat przecinków, kropek i kresek, które niekiedy rozstrzygają o sensie wiersza. Przykład – utwór „Śmierć”, w przypadku którego spory toczono o tzw. ogonek przy „e” („chce” czy „chcę”). Nie zabrakło też dywagacji o „Poemacie o mieście Lublinie” i jego przynależności gatunkowej (dramat? wiersz? Słuchowisko?). W rękopisie znajdują się wszak didaskalia pisane z myślą o realizacji radiowej. 

Profesor Święch zaznaczył, że Czechowicz to przede wszystkim poeta, a pozostałe pisma nie są utworami pierwszej jakości. Autor „Kamienia” pod niektórymi tekstami nie podpisywał się własnym nazwiskiem, ukrywał się za kotarą pseudonimów. Chciał funkcjonować w czytelniczej świadomości jako poeta. Dziś literaturoznawcy i edytorzy za wszelką cenę starają się go zdemaskować. Niebezpiecznie więc zadzierać z literaturą.