Na próżno żyję myślę chodzę tylko przed Progiem
a gdy płynę przez miasto wieś
szumię lasami kawiarnią bezdrożem teatrem
to ona zawsze jest gdzieś
za ciszą nocną wiatrem
(Józef Czechowicz, „Śmierć”)
[źródło: https://fbcdn-sphotos-h-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn2/971796_619545028056601_1676154727_n.jpg] |
Pięć
lat temu Lublin po raz pierwszy oficjalnie zyskał miano Miasta Poezji. Festiwal
zapoczątkowany przez Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN i KULowską polonistykę
przeistoczył się w tradycję. Wielcy poeci zaczęli zjeżdżać tu gromadami, a na
chodnikach, ulicach i murach kamienic pojawiły się zagadkowe napisy z osobliwie
skomponowanych słów.
Gotham, filmy, papierosy
Tegoroczną
edycję spędziłam w Bramie, na spotkaniach odbywających się w Sali Czarnej.
Pierwszy dzień przyniósł Marcina Świetlickiego i jego nowy tomik „Jeden”. Sala wypełniona po brzegi, studenci dopisali,
ciekawi bruLionowej legendy. Legenda przyszła w ciemnych okularach i z
plecakiem skrywającym papieroski. Od początku było miło, o rysunkach się
mówiło… A mianowicie o portretach poetów i innych literatów spoglądających ze
ścian. Obrazy namalowała Ewa Mańkowska, malarka krakowska. Świetlicki
szczegółowo objaśnił widzom każdy portret, nie szczędząc komentarzy na temat
sportretowanych (przykład: Artur Szlosarek ma obrażoną minę, piorunuje mnie
wzrokiem, że mnie tu zaprosili, a jego nie).
W międzyczasie rozmawiano również
o poezji wypełniającej „Jeden”. Co więcej, czytano. Podczas czytania Świetlicki
przyznał, że niejako „splagiatował” Jacka Podsiadłę. Spotkamy się w sądzie! – zażartował splagiatowany, ponieważ akurat realizował
się jako realizator dźwięku.
- Podsiadło na moim wieczorze autorskim,
tego jeszcze nie grali! Ja na Twoim nigdy nie byłem.
- Zapraszam jutro!
- O której?
- O siedemnastej!
- Nie mam czasu.
Grzesznie barwna okładka to doskonały kamuflaż dla zawartości
„Jeden”. W środku znajdują się całkiem poważne wiersze, niestroniące od miłości
i śmierci, które nie rozczulają się nad bohaterem.
21 lipca
Poranna, jednoosobowa kawa.
Poranne, jednoosobowe scrabble.
Wygrałem i przegrałem. Szereg przypadkowych
wyrazów się ułożył w tajny plan na dziś.
Dziś się wydarzy. Oby nie złe. Oby
nie ostateczne. Liter przypadkowy
ciąg mi niejasno wieszczy. Oby obce miasto
dziś się kochało ze mną i było lojalne.
Poranne, jednoosobowe scrabble.
Wygrałem i przegrałem. Szereg przypadkowych
wyrazów się ułożył w tajny plan na dziś.
Dziś się wydarzy. Oby nie złe. Oby
nie ostateczne. Liter przypadkowy
ciąg mi niejasno wieszczy. Oby obce miasto
dziś się kochało ze mną i było lojalne.
Aby jednak nie pogrążać publiczności w zupełnie mrocznym
nastroju, poeta opowiedział również kilka przypadków z życia i twórczości Świetlików. Jak się okazało, zespół tworzy
tak intensywnie, że nagrany ostatnio materiał nie zmieści się na jednej płycie.
Należy zatem spodziewać się fali przypływu na krajowym rynku muzycznym. Podczas
„czasu-na-pytania-z-sali” Świetlicki pokusił się nawet o przytoczenie paru
anegdot ze swojej kariery filmowej. Wszystkie łączył jeden motyw – palenie. Aby
nie pozostać gołosłownym, autor (aktor) zademonstrował zebranym tę sztukę,
wydmuchując dym przez okno otwarte na ulicę Grodzką. Tak upłynął dzień pierwszy
– i widział Bóg, że był dobry.
Świetlicki w natchnionym zamyśleniu |
"Obrażony" Szlosarek |
Uprasza się o niepstrykanie
Jacka
Podsiadłę minęłam na schodach. Omal nie zahaczyłam o buntowniczy nimb dredów,
jaki go otaczał. Spotkanie przebiegało już w nieco bardziej kameralnej
atmosferze niż wczoraj. Opowiadano o żywocie włóczęgi, jaki wiódł poeta w
szalonej młodości. Kąpiele w miejskich fontannach o świcie, noclegi na klatkach
schodowych, kilogramy literatury w plecaku. Ot, proza życia. A może właśnie
poezja.
Poezja
w czystej postaci pojawiła się również. Autor „Kry” przeczytał kilka wierszy,
upominając przedtem fotoreporterów, aby nie
naciskali spustu migawki między
tytułem a wersem. Zwłaszcza jeżeli wers mówi o śmierci. Skonsternowany fotograf
opuścił salę, mrugnąwszy porozumiewawczo do prowadzącego spotkanie Pawła
Próchniaka. (Mrugnięcie, jak skomentował prof. Próchniak, miało sugerować, że obaj wiemy, iż mamy do czynienia z wariatem).
Największy
entuzjazm wzbudziła prezentacja radosnej twórczości adresowanej do dzieci, niepozbawionej
drobnych złośliwostek na temat szkolnictwa. Niestety, utwory o przewrotnych
tytułach (np. „Chemik-Remik”, „Ryzyk-Fizyk”, jeśli dobrze pamiętam) nie
zostały jeszcze wydane i – o zgrozo – okazało się, że autor nie ma tego w
najbliższych planach. Widząc jednak żywe zainteresowanie, obiecał poprawę.
Miciński wiecznie żywy
Przed pokazem filmu Tomasza Kozaka zastałam prawie pustą
Salę Czarną, zaledwie kilka osób rozproszonych. Profesor Próchniak rozmawia z
poetą Matywieckim. Jutro widzimy się
najpóźniej o trzeciej […] Jesteśmy umówieni na długą rozmowę po wakacjach […]. Poeta
mówi bardzo cicho, niesłyszalnie. Eda Ostrowska prostuje kości, przechadzając
się wśród portretów i drepcząc w miejscu, niemalże jakby tańczyła. Ma długie
siwe włosy i twarz młodej dziewczyny.
„Lekcja lucyferyczna” to filmowy kolaż, na tle którego
wybrzmiewają fragmenty utworów Tadeusza Micińskiego. Posępne i zuchwałe
młodopolskie teksty zostały zilustrowane dość szeroką gamą kinowych produkcji –
od „Egzorcyzmów Emily Rose”, poprzez „Mikrokosmos”, aż po „Dwóch takich, co
ukradli księżyc”. Całość wywołuje dość przerażające (momentami wręcz odrażające)
wrażenie. I tak chyba być powinno – fascynująca odraza.
Po filmie wysłuchaliśmy jeszcze części „Xiędza Fausta”,
odczytanej przez młodych performerów z towarzyszeniem improwizowanej muzyki
(zespół PITZ):
Stąpanie po
tajemnicy
„Konferansjer” w odświętnej białej koszuli uprzedza, że
poczekamy jeszcze kilka minut. Przyjechał
Andrzej [Sosnowski] – przejmiesz go? Notuje coś, pochylając się nad
okrągłym stolikiem. Poeci Marcinowie (Baran, Sendecki) wchodzą niepostrzeżenie.
W pierwszym rzędzie Świetlicki, który raz po raz wcina się prowadzącemu w
słowo, dzięki czemu wytwarza się kumpelska atmosfera. Poeci zastanawiają się,
jakim cudem ze słów, zwykłych i używanych na co dzień, powstaje wiersz, coś tak
ponad-rzeczywistego, a równocześnie mocno zanurzonego w rzeczywistości. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że
wiersze wiedzą o nas więcej niż my sami – wyznał prof. Próchniak. Tajemnica,
jak to z tajemnicami bywa, pozostaje finalnie nierozstrzygnięta. Można ją
jedynie zgłębiać.
Gwoździem programu tego wieczoru (a nawet całego
festiwalu) było wręczenie nagrody „Kamień” Andrzejowi Sosnowskiemu. Ponoć parę
godzin wcześniej odbyła się „próba nielegalnego przejęcia nagrody”, w której
maczała palce niejaka Studnia
Poezji z kilkoma poetami. Na szczęście bezskuteczna (próba, nie studnia). Po
laudacji i brawach laureat skromnie udźwignął ciężar sławy i odebrał trofeum.
Oblicza Czechowicza
Ostatniego
dnia festiwalu profesor P. z hojnością dobrego gospodarza rozdawał widowni
katalogi wystawy. Czarne wnętrze sali powoli opanował naukowy klimat. Ponieważ
tego dnia miała się odbyć dyskusja z udziałem profesorów, doktorów i wszelkiej
maści tytułowanych głów. Rzecz o Czechowiczu i najnowszej edycji krytycznej
jego dzieł wszystkich. W roli prowadzącego prof. Tyszczyk, szef wszystkich
szefów na KULowskiej polonistyce. W rolach rozmówców: prof. Święch, dr
Niewiadomski i dr Cymerman. Józef Czechowicz obecny zapewne duchowo.
Naukowcy
snuli rozważania na temat przecinków, kropek i kresek, które niekiedy
rozstrzygają o sensie wiersza. Przykład – utwór „Śmierć”, w przypadku którego
spory toczono o tzw. ogonek przy „e” („chce” czy „chcę”). Nie zabrakło też dywagacji
o „Poemacie o mieście Lublinie” i jego przynależności gatunkowej (dramat?
wiersz? Słuchowisko?). W rękopisie znajdują się wszak didaskalia pisane z myślą
o realizacji radiowej.
Profesor
Święch zaznaczył, że Czechowicz to przede
wszystkim poeta, a pozostałe pisma nie są utworami pierwszej jakości. Autor
„Kamienia” pod niektórymi tekstami nie podpisywał się własnym nazwiskiem,
ukrywał się za kotarą pseudonimów. Chciał funkcjonować w czytelniczej świadomości
jako poeta. Dziś literaturoznawcy i edytorzy za wszelką cenę starają się go
zdemaskować. Niebezpiecznie więc zadzierać z literaturą.