Ostatniego dnia kwietnia i ostatniego dnia wysyłki listów
miłosnych do urzędu skarbowego, podczas PIT PARTY padła propozycja wyprawy do
Zamościa. Na majówkę. Zaklinacze deszczu i wróżbici z krainy Meteo obiecali
bezchmurne, optymalnie nasłonecznione niebo, więc 1 maja prawie o świcie
wyruszyliśmy z Lublina srebrzystą mechaniczną karetą Katarzyny O.
|
fot. OsypiukTeam |
Jako że ciągnie swój do swego, pierwszym miejscem, do
którego skierowaliśmy swoje kroki, było zamojskie ZOO. A tam, jak to w ZOO,
klasyczna menażeria: niedźwiedzie, sowy i puchacze (pozdrowienia dla Kasi i
Michała!), wszelkiego rodzaju małpy i szympansy, zeberki, tygryski i inne cuda
oraz gromady dzieci z gromadami rodziców. Już pierwszy rzut oka wystarczył, by
stwierdzić, że poprzedniego dnia w ogrodzie zoologicznym również odbywała się
impreza z okazji szczęśliwego złożenia deklaracji podatkowych. Niemalże
wszystkie zwierzęta były na kacu. Lwy wylegiwały się na trawie i nawet
przewrócenie się na drugi bok sprawiało im widoczne trudności. Pantera
prawdopodobnie napiła się wódki z redbullem, bo z nadmiaru energii wciąż
jeszcze tańczyła jakby nikt nie patrzył. Za to kangur zapomniał, jak się skacze
i tylko raz po raz posyłał małe kangurzątko po nowe porcje trawy na ból głowy. Sowy
patrzyły w dal nieprzytomnym wzrokiem i nie pozwalały się fotografować. A
tygrys haftował na oczach ludu.
|
fot. OsypiukTeam |
|
fot.OsypiukTeam |
|
fot. OsypiukTeam |
|
fot.OsypiukTeam |
Oszołomieni mnogością wrażeń, dojechaliśmy do Starego
Miasta. Z wieży widokowej mogliśmy podziwiać Zamość w pełnej krasie – renesansowy
pięciobok otoczony zielonym pasmem bastionów. Nad tym wszystkim czuwa Jan
Zamoyski z buławą w uniesionej dłoni. Jak sama nazwa wskazuje, to właśnie on w
zamierzchłych czasach wpadł na genialny pomysł. „Wybuduję sobie miasto” –
pomyślał młody hetman – „kto bogatemu zabroni?” Bo w istocie, do
najbiedniejszych nie należał: dość szybko wspinał się po szczeblach kariery,
zatem i majątku mu przybywało. I tak pod koniec XVI wieku wynajął włoskiego architekta
Bernarda Morando, który zaprojektował renesansowe miasto idealne. Na gruntach
wsi Skokówka wybudowano szeregi kamienic i wybrukowano ulice – a każda z nich
prowadziła do Rynku Wielkiego z majestatycznym ratuszem. Oprócz Polaków
wprowadzili się tu Ormianie (śladem ich obecności są stylowe kamienice ormiańskie),
Grecy i Żydzi. Czasy były niespokojne – Rzeczpospolitą nękały najazdy
szwedzkie, tatarskie i kozackie (Henryk Sienkiewicz byłby ze mnie dumny), lecz
twierdza zamojska nigdy nie została zdobyta. Korzystne położenie kusiło jednak
wroga – podczas okupacji niemieckiej zorganizowano akcję Wehrwolff (przełom
1942/43), która miała na celu wysiedlenie Polaków z Zamościa i okolic, by
zrobić miejsce dla Niemców. Na szczęście dziś miasto jest niezmiennie „po naszej
stronie”, jak mawiała stara Pawlakowa.
|
fot. OsypiukTeam |
|
fot.OsypiukTeam |
|
fot. OsypiukTeam |
Snując się spokojnymi uliczkami, nie mogliśmy nie zajrzeć do
synagogi przy Rynku Solnym. Zbudowana w 1620 roku, obecnie nie pełni już funkcji
religijnych, lecz jedynie kulturalne. Choć, gdyby przyznać rację Juliuszowi
Osterwie, „sztuka to Bóg”, zatem mistyczna atmosfera wciąż się tam tli.
|
fot. OsypiukTeam |
|
fot. OsypiukTeam |
|
fot. OsypiukTeam |
Jeden dzień to zdecydowanie za mało na wędrówki po
zamojskich włościach. To miasto skłania, żeby zostać w nim na dłużej, choć na
kilka dni. Żeby nacieszyć się idyllicznym klimatem i niespiesznym rytmem. Żeby
zapuścić się w roztoczańskie lasy. Może latem. Jutrzenkowe niewiasty, co Wy na
to?