strony

2014/05/09

Maj, renesans i dzikie zwierzęta



Ostatniego dnia kwietnia i ostatniego dnia wysyłki listów miłosnych do urzędu skarbowego, podczas PIT PARTY padła propozycja wyprawy do Zamościa. Na majówkę. Zaklinacze deszczu i wróżbici z krainy Meteo obiecali bezchmurne, optymalnie nasłonecznione niebo, więc 1 maja prawie o świcie wyruszyliśmy z Lublina srebrzystą mechaniczną karetą Katarzyny O.

fot. OsypiukTeam

Jako że ciągnie swój do swego, pierwszym miejscem, do którego skierowaliśmy swoje kroki, było zamojskie ZOO. A tam, jak to w ZOO, klasyczna menażeria: niedźwiedzie, sowy i puchacze (pozdrowienia dla Kasi i Michała!), wszelkiego rodzaju małpy i szympansy, zeberki, tygryski i inne cuda oraz gromady dzieci z gromadami rodziców. Już pierwszy rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że poprzedniego dnia w ogrodzie zoologicznym również odbywała się impreza z okazji szczęśliwego złożenia deklaracji podatkowych. Niemalże wszystkie zwierzęta były na kacu. Lwy wylegiwały się na trawie i nawet przewrócenie się na drugi bok sprawiało im widoczne trudności. Pantera prawdopodobnie napiła się wódki z redbullem, bo z nadmiaru energii wciąż jeszcze tańczyła jakby nikt nie patrzył. Za to kangur zapomniał, jak się skacze i tylko raz po raz posyłał małe kangurzątko po nowe porcje trawy na ból głowy. Sowy patrzyły w dal nieprzytomnym wzrokiem i nie pozwalały się fotografować. A tygrys haftował na oczach ludu. 

fot. OsypiukTeam

fot.OsypiukTeam

fot. OsypiukTeam

fot.OsypiukTeam


Oszołomieni mnogością wrażeń, dojechaliśmy do Starego Miasta. Z wieży widokowej mogliśmy podziwiać Zamość w pełnej krasie – renesansowy pięciobok otoczony zielonym pasmem bastionów. Nad tym wszystkim czuwa Jan Zamoyski z buławą w uniesionej dłoni. Jak sama nazwa wskazuje, to właśnie on w zamierzchłych czasach wpadł na genialny pomysł. „Wybuduję sobie miasto” – pomyślał młody hetman – „kto bogatemu zabroni?” Bo w istocie, do najbiedniejszych nie należał: dość szybko wspinał się po szczeblach kariery, zatem i majątku mu przybywało. I tak pod koniec XVI wieku wynajął włoskiego architekta Bernarda Morando, który zaprojektował renesansowe miasto idealne. Na gruntach wsi Skokówka wybudowano szeregi kamienic i wybrukowano ulice – a każda z nich prowadziła do Rynku Wielkiego z majestatycznym ratuszem. Oprócz Polaków wprowadzili się tu Ormianie (śladem ich obecności są stylowe kamienice ormiańskie), Grecy i Żydzi. Czasy były niespokojne – Rzeczpospolitą nękały najazdy szwedzkie, tatarskie i kozackie (Henryk Sienkiewicz byłby ze mnie dumny), lecz twierdza zamojska nigdy nie została zdobyta. Korzystne położenie kusiło jednak wroga – podczas okupacji niemieckiej zorganizowano akcję Wehrwolff (przełom 1942/43), która miała na celu wysiedlenie Polaków z Zamościa i okolic, by zrobić miejsce dla Niemców. Na szczęście dziś miasto jest niezmiennie „po naszej stronie”, jak mawiała stara Pawlakowa. 

fot. OsypiukTeam

fot.OsypiukTeam

fot. OsypiukTeam

Snując się spokojnymi uliczkami, nie mogliśmy nie zajrzeć do synagogi przy Rynku Solnym. Zbudowana w 1620 roku, obecnie nie pełni już funkcji religijnych, lecz jedynie kulturalne. Choć, gdyby przyznać rację Juliuszowi Osterwie, „sztuka to Bóg”, zatem mistyczna atmosfera wciąż się tam tli. 

fot. OsypiukTeam

fot. OsypiukTeam

fot. OsypiukTeam

Jeden dzień to zdecydowanie za mało na wędrówki po zamojskich włościach. To miasto skłania, żeby zostać w nim na dłużej, choć na kilka dni. Żeby nacieszyć się idyllicznym klimatem i niespiesznym rytmem. Żeby zapuścić się w roztoczańskie lasy. Może latem. Jutrzenkowe niewiasty, co Wy na to?