Kto z umarłymi mak
spożył, z ich plonu,
zachowa najlżejszy takt
i tchnienie tonu.
spożył, z ich plonu,
zachowa najlżejszy takt
i tchnienie tonu.
(Rainer Maria Rilke)
źródło |
Jaką wartość ma poezja? Dziś. Wyryte na blachę formułki ze
szkolnych lat pospieszą zaraz z wyjaśnieniem, że poezja to wartość duchowa,
metafizyczna, że wartości estetyczne i malowanie słowem całego świata
przedstawionego, że wyrażanie uczuć i myśli w artystycznej formie, że podmioty
liryczne i inne podejrzane indywidua. A teraz na poważnie. Serio. Jaką
wartość ma Poezja – dziś? Dla niektórych (dla większości?) żadną. Dla
nielicznych – taką, że wyciąga człowieka ze szczurzej gonitwy i
odróżnia go od innych ssaków. Bez poezji człowiek z wolna, niepostrzeżenie
przemienia się w szczura, którego byle szczurołap z łatwością wyprowadzi z
każdego Hameln. Na manowce.
Aby uniknąć szczurzego losu, wybrałam się (jak co roku) na
sławetne już lubelskie święto – Miasto Poezji. Wbiegłam, spóźniona, do Bramy
Grodzkiej, gdzie w półmroku już toczyła się rozmowa Piotra Matywieckiego z
Julią Hartwig. Ostatni tomik poetki, Zapisane,
to krótkie, refleksyjne wiersze tworzące swoisty poemat, całość. Tworzone jako
zupełnie odrębne teksty, nieoczekiwanie połączyły się w spójną kompozycję,
którą można przeczytać jednym tchem. W odróżnieniu od wcześniejszych zbiorów,
wypełnionych obrazami, podstawową materią Zapisanego
jest słowo. A słowo przecież powołuje światy do istnienia. Zatem zapisane =
stworzone.
***
Słowa prowadziły nas dalej, do Celana. Jego wiersze, jak
stwierdził profesor Wodziński podczas środowej dyskusji, należy czytać dotąd,
aż zrozumienie przyjdzie samo. Ale czy można wiersz zrozumieć do końca? –
ripostuje Ryszard Krynicki – wiersz, który da się całkowicie wytłumaczyć,
przestaje być wierszem albo w ogóle nim nie jest.
***
Po wieczorach rozmyślań ocierających się niemal o
metafizykę, po wieczorach poważnych tonów i z lekka przyciszonych słów
przyszedł czwartek – dzień, w którym wręczono „Kamień”. Laureatem tej całkiem
prestiżowej nagrody został w tym roku Marcin Świetlicki. Poeta z właściwą sobie
gracją i błyskiem w oku ukrytym za czarnym okularem odebrał „statuetkę”, po
czym wyznał zebranym, jak wyobrażał sobie tę uroczystość: będę siedział w takim fotelu, a tu będą przychodzić różni ludzie i o
mnie mówić, a ja tylko będę siedział i podziwiał. Krótko mówiąc – poeta
ujrzał oczyma duszy swój benefis w Teatrze Stu.
Piotr Śliwiński, który prowadził rozmowę z laureatem, nie
miał łatwego zadania. Świetlicki mistrzowsko migał się od odpowiedzi „na serio”,
dowcipkował i stroił łobuzerskie, niemal gombrowiczowskie miny. Jednak – jako że
panowie znają się nie od dziś – konwersacja toczyła się bez większych zakłóceń
i zgrzytów. Atmosfera na sali była również bardziej ożywiona i
rozentuzjazmowana niż podczas poprzednich, zamyślonych spotkań. Bo jakże tu się
nie ożywiać, kiedy poeta opowiada o tym, jak to jadł z panią Julią Hartwig
tatara (tzn. patrzył, jak pani Julia je, gdyż sam skonsumował wcześniej) i
widział nawet, jak pani Julia pije alkohol (tyle, ile tatar wymaga). Albo gdy
poeta stwierdza, że młoda poezja już go nie interesuje. Interesuje go za to
proza (sam w tym momencie pisze dzieło prozą, może za jakiś czas ujrzy światło
dzienne). Poezja jest dla mnie do
ustawiania na półce.
Autor licznych wierszy o wódce i papierosach zwierzył się
również, że inspiracją do napisania niejednego utworu były dlań rozmowy podsłuchane
w tramwaju lub u znajomych. Na takie dictum profesor Śliwiński rozmarzył się
nieco: wyobrażają sobie państwo, w jakim
kierunku rozwinęłaby się poezja Marcina Świetlickiego, gdyby miał telewizor? Albo
tablet? Zostałby poetą cybernetycznym…
Świetlicki: mam
domofon…
***
Finałem Miasta Poezji 2014 było spotkanie z prozą – ale nawet
proza może być zdrowo naznaczona poezją. Dowodem na to jest Paweł Huelle – główny
bohater piątkowego spotkania w Bramie Grodzkiej – i jego najnowsza powieść, Śpiewaj ogrody. Jednak powieść to już temat
na osobny post.