strony

2014/07/18

Tato, chodź na motor



- Znasz taki kawał?
- Jaki?                                    
- Od przystanku do przystanku.
- Nie znam.
- To się przejdź.



Po augustowskiej szosie między lasami prześlizgiwały się spore ślimaki w swojej wędrówce ślimaczego ludu. Szosa była sucha, a może po deszczu, już nie pamiętam. Szłam z Tatą do sklepu albo do kościoła. Były wakacje i nic jeszcze nie zapowiadało nadciągającej powoli dorosłości. 

Ojciec to długie spacery, często marszowym krokiem, w mroźne styczniowe popołudnie. Pływanie łódką po Narwi, wczesną jesienią, kiedy opustoszała rzeka nie przypominała już ruchliwej ulicy. Pamiętam tamten zapach powietrza, smętnie zielonkawy kolor wysokich traw i wyblakłe niebo, które chyba nie mogło się doczekać krótkich dni i wczesnych zachodów słońca. 

Kiedy byłam jeszcze na tyle mała, że niczego się nie bałam, jeździłam motorem – z ojcem i dziadkiem. Nie jakieś tam sportowe akrobacje, żaden żużel, żadne wyścigi czy inne rozrywki. Motor był zwyczajnym środkiem transportu. Za kierownicą Tata, z tyłu dziadek, a pośrodku ja. Beztroskie trio. Dziadek Staś podobno zawsze przechylał się na niewłaściwą stronę na zakrętach, co groziło niechybnym upadkiem. Na szczęście wszyscy wychodziliśmy cało z tej wariackiej jazdy. 

Mimo nawałnicy trosk, jaka nieraz się nad nim przetoczyła, Tata do dziś zachował cząstkę młodocianej beztroski i niezbywalną chęć życia. I choć za kilka dni skończy okrągłe 56 lat, to jednak czasem da się w nim zobaczyć dwudziestoletniego chłopaka, który wszystko ma jeszcze przed sobą.