Boję się szczurów. Wprawdzie nigdy żadnego nie widziałam na
żywo i z bliska, ale już sama świadomość ich istnienia, połączona z bujną
wyobraźnią wystarczy, aby wzbudzić we mnie wewnętrzny dreszcz grozy. Szczurołapa
powinnam zatem darzyć co najmniej atencją. Ale zdarza się, że szczurołap oprócz
gryzoni wyprowadza z miasta wszystkie dzieci. Wtedy sytuacja zaczyna się
komplikować.
Legenda o szczurołapie z Hameln to motyw pojawiający się raz
po raz na kartach najnowszej powieści Pawła Huellego, w postaci zaginionej
opery Wagnera, odnalezionej przypadkowo przez gdańskiego kompozytora w
budapesztańskim antykwariacie. To fascynujące, ale również – jak się później
okaże – pechowe odkrycie wedrze się w życie Ernesta Teodora i jego żony Grety z
większą mocą, niż mogli się spodziewać. Muzyk postanawia opracować
niedokończony rękopis i zaprezentować dzieło na scenie sopockiej Opery Leśnej,
na której Wagner królował w latach 30. ubiegłego wieku. Problem w tym, że
naziści coraz mocniej zaznaczają swoją obecność w Wolnym Mieście, sztuka
zostaje wepchnięta w tryby polityki, a w Waldoper triumfalnie płoną swastyki.
Śpiewaj ogrody to
wielowątkowa (można by rzec: wielogłosowa, jak fuga) opowieść, którą spaja dom
przy ulicy Polanki, niegdyś Pelonkerweg. A wszystko zaczyna się od wyprowadzki
– właśnie z owego domu. Akcji przewodzi pan Bieszk (może Bieszke, na pewno nie Bieszczański), kaszubski „przewoźnik w
czasie”, jak określa go narrator.
Kiedy zaciął batem Gniadosza i Baszkę, gdy wóz
załadowany naszym dobytkiem zaczął powoli toczyć się aleją lipową w dół, do
bruku ulicy Polanki, spojrzałem za siebie i w oknie dużego pokoju, za pożółkłą
firanką ujrzałem panią Gretę. Kiwała dłonią najwyraźniej tylko do mnie, jakbym
był jej wnukiem. Jakby chciała zatrzymać mnie jeszcze na chwilę po tamtej
stronie.
„Tamtą stroną” jest nie tylko inna dzielnica, inna część
miasta, inny dom – jest nią także odchodzący w przeszłość świat starego
Gdańska, w którym żyła piękna Gretchen. A owa przeszłość w powieści Huellego
niejedno ma imię. Pisarz zestawia kilka dziejących się równocześnie wątków, na
zasadzie kontrapunktu: równolegle istnieje tu przedwojenny, wojenny i powojenny
Gdańsk, bardziej i mniej odległe wspomnienia Grety, narratora i jego ojca, a
nawet XVII-wieczna historia pewnego Francuza, dawnego właściciela oliwskiej
posiadłości, podana w formie kontrowersyjnego dziennika.
Huelle komponuje swoją opowieść z prostych słów i wartkich
zdań. Płynnie przechodzi od jednego wątku do drugiego, inkrustując każdy z nich
erudycyjnymi wstawkami. Historie układają się w harmonijną całość, którą czyta
się z wypiekami na twarzy i błyskiem w oku.
Wagnerowska opera o szczurołapie to tylko punkt wyjścia,
punkt zaczepienia dla losów Gdańska, z którego bieg historii wyprowadzał –
niczym legendarny flecista z Hameln – całe grupy ludności, grupy etniczne,
wyznaniowe i narodowe. I choć problem tożsamości miasta nad zatoką nie po raz
pierwszy pojawia się w twórczości gdańskiego pisarza, to jednak, moim zdaniem,
świeżość fabuły niweluje niebezpieczeństwo popadnięcia w rutynę.
Jesień sprzyja lekturze. Bierzcie się do czytania!