strony

2013/01/01

Bóg się rodzi, śnieg topnieje, nowy rok leży



Boże Narodzenie zastało mnie w tym roku w przysłowiowych piernatach. Ot, siedziałam sobie przed komputerem, pogrążona w dziwacznych tekstach, aż tu nagle trach, podnoszę oczy, mrużę, wytrzeszczam i co widzę: Bóg się rodzi. Pastuszkowie, anioły, bydlątka, chwała na wysokości. Mróz znacznie zelżał, śnieg się roztopił, pogodynki zaczęły śpiewać Lament o Odwilży i Trudnych Warunkach na Drogach. I tak upłynął dzień pierwszy. Później drugi. I tyle zostało ze świąt. I tyle zostanie z nowego roku, który właśnie nadszedł, powitany ze spazmatycznym entuzjazmem przez moich sąsiadów oraz ich ewentualne potomstwo. Ledwo słyszalne życzenia podryfowały do nieba z hukiem petard – może przynajmniej niektóre wpadną do Boskiej maszyny losującej i zostaną spełnione. 

Nowy rok zaczynam znów na starcie. W strefie zero. Za to ze szklaneczką wina, jak ta cnotliwa niewiasta z Vermeera.