Wjeżdżamy na teren wielkiego, pozłacanego sanktuarium. Krzepki
parkingowy wskazuje nam miejsce postoju, wymachując rękami i krzycząc coś z
zaangażowaniem. Przed publiczną toaletą ustawiła się już długa kolejka – w
oczekiwaniu wszyscy wysupłują dwuzłotówki z portfeli. Ze stołówki unosi się woń
kotletów schabowych. Z bazyliki wychodzą ludzie o nabożnie zmęczonych twarzach.
Pora wysiąść z autokaru, dojeść kanapki, zakręcić termos i rozpocząć
zwiedzanie.
[źródło: https://www.facebook.com/TeatrOsterwy/photos_stream] |
Wbrew pozorom, w sztuce „Licheń Story” nie znajdziemy koła
gospodyń wiejskich ani szajki moherowych beretów. Wśród bohaterów (turystów vel
pielgrzymów) można za to dostrzec ultranowoczesną młodą businesswoman,
ex-prostytutkę przemienioną w kucharkę (w którą z charakterystycznym rozmachem
wcieliła się Magdalena Sztejman-Lipowska), młode dziewczę „klozetowe”,
wspomnianego już parkingowego – amatora siłowni, wiejską rodzinkę, biskupa z
kryzysem wiary (świetnie dobrany Jerzy Rogalski), martwego ojca i żywego syna z
trudnymi relacjami. Jest jeszcze Ona – „relikwia”, Maryja, Matka Boska, niezbyt
dobrze znosząca trudy przebywania na piedestale (Hanka Brulińska).
Niezależna młoda kobieta (Marta Ledwoń) przyjechała tu z
czystej ciekawości, z dziwnego zamiłowania do kiczu. Siedzi w biurowym,
obrotowym fotelu i tonem znużonej, wszechwiedzącej ekspertki snuje opowieść o
swojej nudnej rzeczywistości. Jej atut to konsekwentne dążenie do zawodowego
sukcesu w prężnej korporacji. Jej problem? Brak sensu i prawdziwego szczęścia.
Z tym samym właściwie boryka się Maryja, która została bez uprzedzenia wyrwana
z oswojonej codzienności i przeniesiona do świata, w którym wcale nie chce być.
Dziewczyna pobierająca opłaty w toalecie (Marta Sroka) wśród dłoni wrzucających
monety szuka takich, z którymi mogłaby do końca życia dzielić się swoim ciepłem
i miłością. Znajduje je – to ręce parkingowego (Przemysław Gąsiorowski). Już
mogłoby się zdawać, że oto nastąpi happy end, przynajmniej jedno szczęśliwe
zakończenie w tym potoku smutnych historii. To jednak tylko kolejne
rozczarowanie, które pozbawia ją złudzeń i napawa cynizmem.
W tym osobliwym miejscu, w którym profanum (kicz)
współistnieje z sacrum (świątynia), rzeczywistość ziemska przenika się z
zaświatami, umarli i święci rozmawiają z żywymi, jakby przynależność ontyczna
zupełnie traciła znaczenie, ustępując pola ważniejszym sprawom. To, co na
początku jawi się jako zabawne i nieco groteskowe, w toku akcji nabiera
tragicznego wymiaru (jak gwałt parkingowego na dziewczynie z toalety czy śmierć
nastoletniego syna pod kołami traktora). Spod śmiesznej, rutynowej
powszedniości wyłania się drugie dno, wewnętrzne życie osób, których nie
podejrzewalibyśmy o posiadanie takowego. Jakubowski, kreśląc niejednoznaczne
charaktery i sytuacje, sugeruje bezzasadność sądzenia po pozorach i
mnogość/nieskończoność interpretacji ludzkiego doświadczenia.
„Licheń story” został pokazany widzom Teatru Osterwy w
ramach Wielkiego Księstwa Dramatu, w formie czytania performatywnego. Na scenie
nie pojawiła się zatem rozbudowana scenografia – jedyne elementy dekoracji to
kilkupoziomowy podest, „tron” Maryi i ławeczka. Szczątkowość rekwizytu i
kostiumu sprzyjała uważniejszemu wsłuchaniu się w tekst, skupieniu uwagi na
dialogach, z których wyłaniały się opowieści.
Leitmotivem dramatu Jakubowskiego nie jest, wbrew pozorom, wykrzywiona,
problematyczna polska religijność, możliwa do ukazania już chyba tylko w
krzywym zwierciadle. Na tle licheńskiej bazyliki, w katolickim (a więc szczególnie
newralgicznym) kontekście można tu ujrzeć Człowieka w całej jego skomplikowanej prostocie.