strony

2011/07/30

centrum wydarzeń, czyli jak się pracuje gdy za oknem Jarmark Dominikański

Już przedostanie się z dworca głównego na Szeroką graniczy z cudem. Ulice zapełnione turystami, tubylcami, jarmarcznymi straganami i stoiskami, dziećmi dzierżącymi kiczowate baloniki w zaciśniętych piąstkach. Zapachy wszelakich potraw - tradycyjnych, staropolskich, wiejskich, ociekających tłuszczem, nowoczesnych, niskokalorycznych, warzywnych, kolorowych, pikantnych, słodkich, kwaśnych - wszystko to unosi się nad głowami i między głowami, ogarnia nozdrza i sprawia, że człowiek głodnieje.Ale nic to. Idziemy dalej, prosto do biura teatru, nie zatrzymując się nawet na wołanie "piwo, piwo!" Ciepło - zimno, zimno - ciepło. Nie wiadomo jak. Festiwal Szekspirowski w pełni, mija już czwarty dzień, czyli spektakle, spotkania, wycinki prasowe, newslettery i tak dalej... Sztuki całkiem niezłe, a w każdym razie światowe;). Nikołaj Kolada (dzisiaj after party!), Oskaras Korsunovas, Anatomia Lear z Finlandii, Romeo & Julia Koren ze Szwecji, Teatr Pieśń Kozła (na to czekam z największym wskaźnikiem niecierpliwości!) i wiele innych sław. Szkoda tylko, że jestem za ślepa i za leniwa, żeby czytać wszystkie napisy, więc jeżeli spektakl jest w innym języku niż polski czy angielski - no cóż, rozkoszuję się samym brzmieniem słów, nie wnikając w ich znaczenie. Chociaż nie jest to do końca pozbawione rozumienia - pojedyncze wyrazy / zdania z niemieckiego czy rosyjskiego jestem w stanie ogarnąć, a Szekspira czytałam - więc chwytam kontekst i wiem o co be. Dobrze jest.
A poza tym zza okna co parę chwil dobiega dźwięk jakichś dziwacznych trąb - akcent jarmarkowy. I tak od paru dni. Pusty śmiech mnie ogarnia (nie tylko mnie), kiedy po raz kolejny rozlega się taaaam taaaaaaaaaaaaaam tarrrramm taararara... czy jakoś tak.
 Tak to mi się wiedzie na gdańskiej emigracji. Jeszcze trzy tygodnie i znów będę w Łapach. A gdzie później??? Zaiste, mówię, chciałabym już to wiedzieć.