Z zaległości - wrażenia po Makbecie Teatru Pieśń Kozła. Z aktualności, które za chwilę również będą archiwaliami - wizyta "Jutrzenkowych" w Trójmieście. Zatem zaczynamy.
Spektakl oczywiście znakomity. Mimo że aktorzy skupiali się przede wszystkim na brzmieniu słów, na ich melodii (oddanej zresztą niezwykle pięknie. tak, właśnie pięknie, wreszcie pojawia się to określenie, którego trochę brakowało w przypadku innych przedstawień), to jednak dotarli również do głębi treści, do sensu zawartego w tekście Szekspira - przynajmniej w moim skromnym mniemaniu. (I tu od razu pomyślałam o Norwidzie...). Poza tym - te głosy! i harmonia ruchów! I mnóstwo innych wykrzykników. Krótko mówiąc: niezapomniane i przyprawiające o pozytywny dreszczyk. A później afterparty - ostatnie z festiwalowych, wytańczone i wypite;).
"Jutrzenkowe" to moje niedawne współlokatorki ze stancji przy ul. Jutrzenki w Lublinie. Dwa lata wspólnego mieszkania i człowiek się przyzwyczaja... Toteż uradowałam się radością przeogromną, gdy przybyły do miejsca mojej tymczasowej emigracji, czyli do Gdańska. Bujałyśmy się po zapchanych uliczkach, sławnych miejscach i plażach. Nie zabrakło nawet tradycyjnej "nasiadówy" z czipsami i piwkiem - jak za starych dobrych lubelskich czasów. I waletowałam w akademiku, w którym na korytarzu ktoś przeżywał powrót do dzieciństwa - piszcząc gumową kaczką.
szkoda, że już pojechały. Z powrotem do Lublina. Aż włączyło mi się tęsknienie za tym wschodnim miastem, z którego tak chciałam czym prędzej wyjechać w poszukiwaniu pracy i teatru. Oglądam sobie zdjęcia i już wiem, że ostatnie dwa lata, spędzone właśnie na Jutrzenki, były najlepsiejsze. Zatem, drogie dziewczęta, mam nadzieję, że kontakt nam się nie urwie aż do końca świata i że jeszcze nie raz, nie dwa wspólnie zaszalejemy. Czekam na was w Łapach! I gdziekolwiek indziej też;)