Boże Narodzenie lada moment, a tu śniegu ani
płateczka, ani kryształka. Co to będzie, ach tragedia, gorączkują się zarówno
konserwatyści, jak i liberałowie, ach, gdzie świąteczny klimat, wszak ciesząca
się powszechnym uznaniem piosenka „Last Christmas” sama jedna bidulka nie
zbuduje calusieńkiej magii świąt. Co z tego wyniknie… strach pomyśleć. Być może
nawet Święty Mikołaj nie zdoła do nas dojechać! Bo jak to tak: rasowe renifery
na zdezelowanym polskim asfalcie? Śnieg załatwiłby sprawę – delikatne lapońskie
kopytka czułyby się jak w domu, brykając po białym dywanie zakrywającym
wszelakie nierówności. Nawet społeczne. A tu nic, bida z nędzą, widocznie
kryzys osiągnął apogeum i nie stać nas już na zakup chmur śniegowych.
A może WCALE NIE BĘDZIE ŚWIĄT? Dziecię się nie
narodzi, pastuszkowie góralowie nie zagrają na lirze, anioły nie zaśpiewają „gloria”,
trzej królowie zawrócą do domu. Ale prawie nikt tego nie zauważy, bo wszyscy
będziemy zajęci: a to czekaniem na śnieg, a to wymyślaniem
prezentów-niespodzianek, a to doglądaniem karpia w wannie.
***
W międzyczasie, na brak którego nie narzekam,
odkrywam coraz to nowsze (tzn. może nie aż tak zupełnie nowe, ale nieznane mi
dotychczas) strefy globalnej siatki zwanej internetem. Teraz, na przykład, zanurzam
się w bogactwo dźwięków na stronicy 8tracks.com. Dużo ostatnio muzyki w mojej
ciszy.
***
Na koniec jeszcze dwa zdjęcia z (nie)dawnej
przeszłości. Bohaterką fotografii jest Neska, która symbolizuje tu dwie postawy
egzystencjalne typowe dla bezśnieżnej, szarawej zimy: dostojne zadumanie i
przynudzony smuteczek. Endżoj! ;)