strony

2011/12/16

"Trza być w butach na weselu"


Jejmość Werpachowska de domo Krasowska oskarżyć mię raczyła o zaniedbanie, jako żem notki o weselu niewiasty owej nie zamieściła. Spieszę zatem haniebną zaległość nadrobić ;).
Prześwietna owa impreza odbyła się już dość dawno, wystarczająco dawno, by wszyscy goście zdążyli wytrzeźwieć, dojść do siebie i zgubić kilogramy powstałe z winy nagromadzenia gorących dań, ciepłych dań, zimnych dań, przystawek, ciast, tortów, kiełbas, wędlin, pierogów, pieczeni i tak dalej… Pozostały jednak dowody rzeczowe, które nigdy nie pozwolą nam zapomnieć (niektórym przypomną lub wręcz uświadomią), co się tam naprawdę działo. Widziałam już zdjęcia (zwane dalej „corpus delicti photographicus”) i na myśl o filmie weselnym, montowanym wciąż pieczołowicie przez Pana Kamerzystę, gęsia skórka mnie chwyta, dreszcze opanowują i oczęta spuszczam z zasłoną milczenia.
Ale zanim zaczęła się hulanka, musiało nastąpić rytualne zawarcie związku małżeńskiego Beaty i Pawła, w obrządku rzymskokatolickim, w parafii tutejszej, specjalnie na tę okazję wyremontowanej. Uroczystość zaślubin przebiegła bez większych komplikacji: ksiądz nie zapomniał o przysiędze, kazanie nie miało znamion plagiatu ze strony www.kazaniatop10.pl, schola śpiewała jak zwykle nadzwyczajnie i wzniośle, panna młoda osobiście wykonała psalm (co należy uznać za podwójny wyczyn, musiała bowiem wdrapać się w swojej rozłożystej sukni typu „księżniczka” na ambonę po śliskich schodkach!). Nawet organista zrobił nowożeńcom niespodziankę i zaintonował im gratisową pieśń. Hihi.
Gdy wygłodniali i spragnieni (lecz uradowani duchowymi przeżyciami) goście przybyli wreszcie na salę, złożyli życzenia, obdarowali czym się dało, zaśpiewali pierwsze „sto lat”, wypili pierwszy toast i skonsumowali pierwsze z dań, zagrała muzyka i naród ruszył w tan. Właściwie mogłabym napisać, że więcej nie pamiętam, ale po obejrzeniu zdjęć zdołałam przypomnieć sobie kilka ciekawych faktów z tamtego wieczoru. Wzorem do naśladowania był, rzecz jasna, nasz „wiejski stół” – niezawodna ekipa, która do końca dawała pozostałym biesiadnikom przykład, jak profesjonalnie uczestniczyć w zabawie weselnej. Ileż to litrów przedziwnego nektaru wlaliśmy do naszych gardeł w intencji zdrowia Państwa Młodych, ileż pieśni przetańczyliśmy, ileż skakań, pląsań, wywijań, ileż nieznanych dotąd, absolutnie nowatorskich rodzajów tańca! Ileż stanów nieważkości i zaprzeczeń teorii grawitacji! Takie wydarzenia powinny się powtarzać, powtarzać, powtarzać…