strony

2012/02/10

"arcyniemała konstrukcja!" ?

Prorokini ze mnie nie lada. No, prawie. Jeszcze w ubiegłym roku w swojej pracy magisterskiej upierałam się, że Norwida brak w polskim teatrze, że się nie wystawia, a jeśli już, to niewłaściwie i niegodnie. Tymczasem 2012 przyniósł aż dwie premiery: „Kleopatrę i Cezara” (studenci Szkoły Aktorskiej Heleny i Jana Machulskich) oraz „Aktora” (Teatr Narodowy). Ani na jednym, ani na drugim nie byłam (jeszcze). Jednak spektakl „Aktor” stał się wydarzeniem całkiem nieźle wypromowanym przez rozmaite kulturalne media, więc zdołałam wyrobić sobie niejakie zielone pojęcie na temat tej inscenizacji.  

Pierwsze wieści dotarły do mnie z portalu e-teatr - reżyser Michał Zadara zamieścił tam notatkę pod tytułem „Sztuka źle skrojona”, w której ogłosił, że „Aktor” to tekst o kryzysie ekonomicznym. Tematyka, trzeba przyznać, nadzwyczaj aktualna, wpisująca się w klimat naszego XXI wieku; co więcej, nawiązująca do zdarzeń będących na ustach wszelakich mediów w ciągu ostatnich miesięcy; jednym słowem – popularna. Kto wie, może gdyby Norwid żył dzisiaj, zapraszano by go teraz do programów typu „Tomasz Lis na żywo” czy „Salon polityczny Trójki”… Ale, ale, nie tak szybko.

Na następną garstkę informacji natknęłam się przypadkiem. Pewnej styczniowej nocy (o godzinie nieodpowiedniej dla porządnych ludzi) zdarzyło mi się włączyć radio, które nadawało akurat program „Trójka pod księżycem”. Traf chciał, że gościem pani Baszki był właśnie pan Michał Z. „Norwid to poeta ekstremalny” – powiedział reżyser (zaczęłam notować skrzętnie). „O ile w kulturze mamy problem z czytaniem klasyki, to Norwida już w ogóle nikt nie czyta” (tu obowiązkowa chwila zadumy nad smutnym losem poety). Później jeszcze kilka myśli kapitalizmie i kryzysie, który jest (przypominamy) „głównym tematem” sztuki „Aktor”. Na szczęście (a może i nie) redaktor Marcinik wyszperała w czeluściach historii teatru recenzje z prapremiery Norwidowej komediodramy (Teatr Wybrzeże, 1959, reż. Teresa Żukowska). Dyskusja nabrała lekkich rumieńców, ponieważ okazało się, że pan reżyser nie jest zbyt dobrze zorientowany w dziejach inscenizacji „Aktora” (wezbrał we mnie niepokój). Czy zatem zdoła ustrzec się przed powielaniem błędów / omyłek swoich poprzedników? Uspokoiłam się nieco, gdy na zakończenie nocnych rozmów rodaków usłyszałam, że „kryzys jest momentem, kiedy można się przeistoczyć – tylko Norwid rozumie to na sposób duchowy” (może jednak coś z tego będzie, wymamrotałam drzemiąc).

Wreszcie nadszedł dzień premiery (04.02). Niecierpliwie przeszukiwałam internet, wypatrując pierwszych recenzji. Wypatrzyłam i ową. Znalazłam nawet filmik – na culture.pl. Mina mi zrzedła (odrobinę). Wszędzie podkreślana niesłychana przystawalność dramatu do naszych czasów – oczywiście dzięki tematyce ekonomiczno-kryzysowej. Scenografia i stroje – współczesne, dzisiejsze. Gra aktorów (jednak pamiętajmy, że piszę to po obejrzeniu li tylko filmu z króciutkim fragmentem spektaklu) wydaje się dość typowa, szkolnie poprawna. Podobno (to akurat wiem jedynie z wypowiedzi reżysera) aktorzy podawali tekst w sposób zbliżony do hip-hopu. „Podobny typ brzmienia jak u Norwida jest w hip-hopie – podczas pracy z aktorami polecałem im, żeby słuchali dobrego hip-hopu i mówili tak jak jego wykonawcy: wyraźnie, głośno, rytmicznie”. Czemu miałoby to służyć: głębszemu zrozumieniu treści przez publiczność czy spotęgowaniu efektu nowoczesności?

Słuchając wypowiedzi Michała Zadary można jednak odnieść wrażenie, że już za samo wystawienie (a najpierw przeczytanie!!!) tak wymagającego dramatu, aktorom i reżyserowi należą się gromkie brawa. Wszak tekst, z którego „trudno cokolwiek zrozumieć”, wszak język, „przez który nie da się przebrnąć”, wszak „wydaje się, że to jest jedna z najtrudniejszych rzeczy w ogóle do wystawienia w teatrze w polskim języku” i tak dalej... Ale czy samymi dobrymi chęciami czegoś już przypadkiem nie wybrukowano?

Krach Glückschnella to przyczyna spajająca wszystkie wydarzenia i sytuacje, punkt wyjścia dla rozwoju wypadków. Swego rodzaju pretekst – znaczący, bo pełni funkcję znaku czasów, wieku przemysłowego i kapitalizmu. Ale to nie upadek wielkiego przedsiębiorcy jest tu najistotniejszy, nie kryzys, nie ekonomia. To tylko okoliczności przemian. Może stanowi to antycypację postulowanej w Przedmowie do „Pierścienia Wielkiej Damy” „cywilizacyjnej-całości-społecznej” ? Głównego przesłania należy jednak szukać w samym tekście, w kwestiach postaci – nie zapominajmy, jak ważne w twórczości autora „Promethidiona” są słowa i to, co się pod nimi kryje. Zanim pojawi się cień Glückschnella, w kawiarni teatralnej toczy się rozmowa pobłyskująca refleksami toposu theatrum mundi. Padają znamienne słowa: „Teatralna kawiarnia ma w sobie coś z kulis - / Każdy jest on, a nie on… pan może tu sługą, / Każdy – osobą własną, trzecią albo drugą”. Kulisy to miejsce graniczne – już nie rzeczywistość, ale jeszcze nie fikcja; trwanie w zawieszeniu pomiędzy osobowościami – własną i granej postaci, pomiędzy grą w życiu a grą w teatrze; moment, w którym człowiek jest taki, jaki jest naprawdę. A to chyba najtrudniejsze – być tym, kim się w istocie jest.

Hrabia Jerzy, aby spłacić długi i odzyskać rodowy majątek, wstępuje na drogę aktorstwa. Od przemysłu do sztuki – czy to naprawdę właściwy kierunek, zwłaszcza gdy ma się bankructwo na karku? Joanna Derkaczew w swojej recenzji stwierdza, że „decyzję Jerzego, by mimo wszystko oddać się nierozsądnej, niepotrzebnej nikomu zabawie w sztukę, można odebrać jako kaprys straceńca”. Inny recenzent, Jacek Cieślak, tak komentuje zachowanie hrabiego: „Gdy nowobogaccy padają ofiarami kryzysu, również stają się prowincjuszami Europy. Zamiast równać do światowych standardów, do czego namawia Potomski, hamletyzują jak hrabia Jerzy. Dlatego finałową scenę teatru w teatrze, gdy bankruci grają Szekspira, zarabiając na spłatę długów, trzeba uznać za satyrę na polską nierzeczywistość”. Moim zdaniem oboje są w błędzie. Sztuka prowadzi do prawdy i oczyszczenia, przywraca człowiekowi człowieczeństwo. Podstawą każdej, nawet najbardziej uprzemysłowionej, technologicznie i ekonomicznie rozwiniętej cywilizacji, musi być kultura i duch. („Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” Mt 16, 26). Wymaga to jednak sporej odwagi, bo sztuka – jak w „Hamlecie” – często demaskuje zakłamanie rzeczywistości.

Wiele można by jeszcze napisać o „Aktorze”. Ale przecież swojej magisterki tu nie wrzucę ;). O spektaklu też nie mogę zbyt śmiało wyrokować, gdyż – jak już napomknęłam – w całości i na żywo nie oglądałam. Jednak wciąż uparcie nurtuje mnie myśl, że twórczość Norwida potrzebuje dziś zupełnie innego teatru. (Jakiego? Próba odpowiedzi znajduje się w tej mojej quasi-naukowej pracy, podpierającej zapewne jakiś regał w sali CN 217 na KULu. Na szczęście mam własny egzemplarz, więc wariatom mogę pożyczyć – nadaje się na lekturę do poduszki, sen murowany). Amen.