Na zewnątrz nic. Żadnych
interesujących zjawisk, żadnych pięknych widoków, żadnych nawet ludzi na
horyzoncie (tylko czasami między blokami ktoś się przemyka, z domu do samochodu
albo sklepu). Śnieg poddał się panowaniu trawy, ale już po chwili wypowiedział
jej wojnę. Niebo szczelnie zasłonięte szarawą chmurzystą powłoką. Zamieniam
więc okno na monitor i oglądam zdjęcia (fotografie) dalekich miejsc, w których
każdy element krajobrazu wywołuje nadzwyczajne wrażenia estetyczne.
Podsłuchuję rozmowy starszych
ludzi w pociągach. Ostatnio tematy przyrodniczo – historyczne z domieszką
literatury. Dwaj panowie wymieniali uwagi o lasach Parku Narwiańskiego i
zamieszkującej je zwierzynie, o tym, że jelenie są mordowane przez rysie, że
lisy się truje z samolotów (?), że saren mnogość, że wydry wyżerają karpie ze
stawów - tu właśnie wątek literacki wplątał się do pogawędki: wydra pana Paska.
Jednak dopiero przy bobrach rozpętała się prawdziwa debata
historycznoliteracka. Bobry w Krzyżakach (Maćko z Bogdańca i jego kuracja
bobrzym sadłem), zakaz zabijania bobrów za czasów króla Kazimierza, w której
części Trylogii był ten król i tak dalej… Dobrze jest wsiadać do ostatniego
wagonu.
Do łask powrócił Teatr
Telewizji na żywo. Najpierw „Boska” (oj, to już właściwie kawał czasu temu), a
wczoraj „Skarpetki. Opus 124”, czyli Fronczewski, Pszoniak i teatr w teatrze. Emerytowani
aktorzy próbują wrócić na scenę – tworzą spektakl oparty na poezji i muzyce
klasycznej (jeden z nich gra na wiolonczeli, drugi na skrzypcach), z elementami
komicznymi w postaci klaunowych strojów i gagu pt. „wbijanie gwoździa”. Liczą
na to, że niebawem pojawi się producent, który nagrodzi ich artystyczny geniusz
obfitością pieniążków. Jak można się jednak domyślać, producent bierze przykład
z Godota i nie przychodzi. Mimo to aktorzy udają, że wciąż mają nadzieję i nie
rezygnują z prób. Te zaś – ze względu na charaktery obu mężczyzn – do najłatwiejszych
nie należą. Grę raz po raz przerywają kłótnie o tupecik, dziurawe skarpetki,
płukanie naczyń zimną wodą… i jeszcze, nieco na marginesie, o to, który kostium
bardziej pasuje, czyje nazwisko na plakacie ma być pierwsze i kto recytuje ten
fragment lepiej. Z czasem relacja pomiędzy aktorami staje się dość zażyła (choć
podczas którejś sprzeczki zgodnie postanowili, że nie będą się już do siebie
zwracać per „ty”). Przygotowywany przez nich spektakl schodzi na coraz dalszy
plan, ustępując miejsca prywatnym zmaganiom z codziennością byłych gwiazd. Ale
bez obaw, nie ma tu nadmiernego patosu ani przesłodzenia. „Przyjaźń” jest
szorstka, a „zwierzenia” z prywatności wspomagane tonacją żartobliwą, ironią i
złośliwościami. Strój klauna – wielkie buty, za szerokie spodnie, czerwony
nochal i wymalowana twarz – spełnia więc swoje zadanie w całkiem ciekawy
sposób: podkreśla gorzką groteskowość aktorów, którzy dawno zeszli z afisza.
Dopiero na końcu okazuje się niepotrzebny, kiedy wszystko już zostało
powiedziane (a przynajmniej to co miało być powiedziane). Maska i tak stale
gości na ludzkich twarzach, dyskretna jak niewidzialny makijaż. Może dopiero w
dziwacznym przebraniu człowiek odważy się być sobą? Bóg raczy wiedzieć, kto
jest naprawdę sobą.