W
związku z moją niedawną przeprowadzką do stolicy Rzplitej zdarza mi się widywać
nieco częściej moją zacną chrześniaczkę Natalię. Dziecię nad wyraz rozumne,
czyni postępy w mądrości i rozmaitych życiowych sprawnościach. Potrafi już sikać
do nocniczka, śpiewać, nurkować, przewracać kartki w książkach (co można chyba
zakwalifikować do kategorii: czytanie), tańczyć i poklaskiwać do rytmu,
przejawiać zachowania asertywne (mówi „nie”) oraz prawie chodzić. Posiada też
wiele innych ciekawych umiejętności, jednak nie sposób wszystkiego tutaj
wyliczać. Zatrzymam się przez chwilę na czymś innym, mianowicie – na moich
nowych doświadczeniach, które zupełnie przypadkowo zdobyłam pewnej marcowej
niedzieli. Otóż, dowiedziałam się, jak przebiega operacja zmiany pieluchy i
ubierania dziecka niespełna rocznego. Supernowoczesne pieluszki typu pampers są
dla mnie wynalazkiem, który trudno ogarnąć umysłem. Łatwiej przyszło mi chyba
opanowanie historii literatury powszechnej niż rozgryzienie wszelkich zawiłości
techniki pieluchowej. A to się odkleja, przykleja, przyczepia, przekłada, a to
trzeba jeszcze uważać, żeby nie zostać kopniętym dziarską dziecięcą nogą…
tymczasem to jeszcze nie koniec! Przecież dziecko trzeba jakoś ubrać. To
dopiero wyzwanie – nakładanie rajstopek na wierzgające kończyny, ze
świadomością, że oto w kolejce czekają spodenki i buciki. Niezapomniane, bracia
rodacy.