strony

2012/10/09

Pociąg do Norwida



Owszem, miało być o festiwalu Singera, ale chronologia uległa przedawnieniu i nie jest już tak modna, więc pomieszam odrobinę kolejność wydarzeń. A ponieważ przedwczoraj w metrze widziałam Norwida, więc pora napomknąć wreszcie o pewnym niebłahym koncercie. 

Norwid z metra miał siwe włosy i brodę, dżinsowe spodnie i bluzę, nieco wypłowiałą kurtkę i długie, delikatne palce, którymi przewracał kartki, wyjmowane z rozmaitych teczek, które nosił w plecaku. Pewnie rękopisy. 

Norwid w klubie Barometr rozbrzmiewał mocnym, inkrustowanym nieco przydymioną chrypką głosem Natalii Sikory, dopełnionym klawiszowym graniem Piotra Proniuka. Szłam na ten koncert bez przekonania, bez większych nadziei, owładnięta obawą, że będzie to kolejne naciągane przedsięwzięcie. Tymczasem już pierwsze dźwięki „Pielgrzyma”, z legendarną muzyką Niemena, wywołały we mnie jakieś migotanie przedsionków i szaleństwo szarych komórek, które nagle przypomniały sobie, że "z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, dwie tylko: poezja i dobroć ... i więcej nic”. Bluesowe rytmy i przebłyski lirycznych melodii oplatały Norwidowe wiersze, a intensywny wokal cieniował poszczególne słowa i głoski, wydobywając z szeregów liter sensy. Sikora i Proniuk wykreowali rzeczywistość sceniczną, która wchłaniała publikę jak poetycki trójkąt bermudzki. (Przynajmniej mnie wchłonęła). Wreszcie usłyszałam znakomicie podany tekst Norwidowskich liryków, w których nikt nie zabił słów i znaczeń – ani natarczywą muzyką, ani przesadnym wykonaniem.

Norwid z metra wysiadł na Natolinie. Ciekawe, gdzie mieszka. Dobrze, że chociaż żyje.