Przypadkiem
lub zbiegiem okoliczności postanowiłam nadrobić zaległości w zakresie
literatury arabskiej (której, nawiasem mówiąc, do tej pory właściwie nie
znałam). Przypadek wydarzył się w znanej i lubianej kawiarnio-księgarni „Wrzenie
Świata” pod patronatem Instytutu Reportażu – jedno z wieczornych spotkań kulturalnych
poświęcono twórczości egipskiego noblisty Nadżiba Mahfuza, a w szczególności –
jego powieści (ponoć znakomitej) „Pensjonat Miramar”. Z pewnością niebawem ją
przeczytam, tymczasem jednak pozwolę sobie na zwięzły raport z wiedzy zdobytej
na wspomnianym spotkaniu.
Arabowie
przez wieki nie znali beletrystyki. Mieli wprawdzie prozę, ale tylko
moralizatorską, obecną w ni-to-powieściach, ni-to-opowiadaniach – długie,
wielowątkowe i chaotyczne formy. Dopiero w latach 30. XX wieku ustalono podział
i nazewnictwo w arabskiej literaturze pięknej. Wówczas także pojawił się
Mahfuz. Zaczął od opowiadań, które zostały wydane po raz pierwszy w zbiorze z
1938 roku. Następnie przez pewien czas pisał powieści historyczne, by wreszcie
stworzyć gatunek powieści arabskiej i wprowadzić ją w nurt światowej prozy. Akcja
większości jego utworów dzieje się w Kairze – toteż ich tytuły są nazwami
starych kairskich uliczek.
Po
rewolucji Nasera Egipt stał się republiką, co wiązało się z szeregiem przemian
w społeczeństwie. Mahfuz nie stronił zatem od tematów naznaczonych polityką i
jej oddziaływaniem na życie codzienne. „Pensjonat Miramar” opublikowano w 1967 –
w roku wojny sześciodniowej, w której Naser odniósł porażkę. Powieść spowija
atmosfera marazmu posezonowego, w którą idealnie wpisują się przegrani
bohaterowie. Tu zawieszam głos, zachęcając siebie samą i czytelników bloga do sięgnięcia
po tę książkę i wkroczenie w egzotyczny aleksandryjski klimat.
Dla tych
zaś, którzy nie przepadają za kupowaniem kota w worku, wygrzebałam z internetowych
chaszczy szczegółową recenzję powieści – znajdziecie ją na blogu „Krytycznym okiem”.