„Żona Lota, która szła za nim, obejrzała się i stała się słupem soli” (Rdz 19,26). A mówili, ostrzegali, żeby nie patrzeć, nie oglądać się, że absolutnie zabronione. Nie posłuchała i jej wzrok utknął tam na zawsze. Ani kroku dalej, usłyszała niewidzialny rozkaz. Ani kroku naprzód, bo spojrzałaś wstecz, głupia babo. Jak się za mocno patrzy wstecz, to koniec z podążaniem naprzód. Delikwent/-ka za sprawą niewłaściwie skierowanego spojrzenia nieruchomieje. Bo to, co „za”, jest dobrze znane i lubiane, nawet jeśli nieróżowe, a to, co „przed” – obce i nie-wiadomo-jakie.
Zatem odkreślać przeszłość grubą krechą? Ha, nie takie proste, naiwniacy. W odległych czasach mojego dzieciństwa na ekrany kin wszedł światowej klasy film animowany „Król Lew”. Parę dni temu łaskawie nam panująca telewizja publiczna uraczyła swoich widzów powtórką tego dziełka kinematografii. Ale co to ma wspólnego z żoną Lota? Otóż, główny bohater rzeczonego filmu, Simba, w pewnym momencie zapomniał, kim jest. Górnolotnie i prawie naukowo można by rzec, że zatracił tożsamość. Dopiero śmieszny pawian (którego imienia nie pamiętam) uświadomił mu, że jest synem Mufasy – czyli następcą tronu. Simba musiał spojrzeć wstecz, wrócić myślami do początku, żeby umożliwić dzianie się przyszłości.
Takie to komplikacje na tem świecie nieszczęsnem.